środa, 26 czerwca 2013

Muzyka...

Miało być o Pitagorasie i jego różnych... pasjach i fiksacjach... ale ...
Muzyka. Zastanawiam się czasami nad tym, co sprawia, że ona nam się podoba lub też nie. Czy to jakaś dziwna funkcja naszego mózgu pozwala nam odczuwać przyjemność podczas jej słuchania? Czy to jakaś zbieżność pomiędzy melodią a pomiędzy cyklami wewnętrznymi. Nie wiem. Przyjemność ze słuchania jednak wciąż jest taka sama.
Lubię jak przez mur zbudowany dla obrony przed rzeczywistością muzyka przesącza się do środka i  płynie we mnie. Kropla po kropli zbiera się gdzieś wewnątrz, rozlewając się coraz dalej. Cienkim strumyczkiem wsącza w najdalsze zakątki. Delikatnie od ucha, ogarniając głowę, spływa w dół. Zaczynam się kołysać. Kołysząca się głowa wprawia w ruch tułów i kończyny. Jakimś przedziwnym sposobem ciało zaczyna przechwytywać rytm i płynie z nim. Oczy się przymykają, by słuchowi w posiadanie oddać ciało. By mógł na chwilę to on być najważniejszym ze zmysłów. Chłonąć rytm i płynąć z nim, pozwalając skoremu do ruchu ciału snuć opowieść...na jego własny sposób... dłonie przecinają powietrze, kreśląc skomplikowane kształty głaszczą przestrzeń... stopy muskając podłogę bawią się swoim ruchem po niej.  Nie chcąc rozbudzonym zmysłom przeszkadzać, przymykam jeszcze bardziej oczy... rozmarzone ciało podąża za muzyką...wypełniając arterie rytm płynie do mięśni... i te poddają się mu. Na bezkresie mojego JA zaczyna padać ciepły deszcz, zmuszając do kwitnięcia łany kwiatów wypełniając mnie kolorem. Pojawia się tęcza. Pławiąc się w migotliwej poświacie pośród morza kwiatów...poddaję ostatni mur...Muzyka mnie zalewa...i płynę z nią ciekaw gdzie mnie zaniesie, co we mnie wzbudzi. Cieszę się tą chwilą i czerpię z niej ile tylko mogę...niesiony nie wiadomo gdzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz