środa, 26 czerwca 2013

Kamienne kręgi...

Zdarzaj a nam się niekiedy chwile, które zmieniają nasz pogląd na świat. Może zmieniają to zbyt mocne słowo, właściwsze może się okazać - korygują.
Różne rzeczy się czytuje. Lepsze lub gorsze, wartościowsze bardziej lub mniej. Swego czasu czytałem sporo sporo Daenikena.  Tezy często dość naciągane, lecz często jego inne spojrzenie na niektóre z faktów i tworów z historii  człowieka było po prostu interesujące. Pomijam zasadność jego wywodów i argumentacje. Pytania przez niego stawiane kazały się jednak czasem głębiej zastanowić i zrewidować swoje poglądy... Ad rem - W jednej z książek była lista "kamiennych kręgów", wśród nich te w naszym kraju. Stwierdziłem że byłoby ciekawie się tam znaleźć. Kiedyś faktycznie się wybrałem. Nawet nie raz:). Jedna z takich wizyt utkwiła mi jednak z pamięci. Zabrałem rodziców ze sobą - wpadli w odwiedziny (mieszkają kilka godzin jazdy ode mnie). Dzień jesienny, lecz jeszcze przesycony odchodzącym latem. Przyjemna pogoda. Cel podroży znajdował się w lesie. Zgrabny parking w pobliżu rezerwatu archeologicznego z pilnującą go jakąś osobą. Może bardziej pilnującą opłat niż pojazdów Byliśmy akurat jedynymi osobami. Pan podszedł do nas i zaproponował opowiedzenie krótkiej historii tego miejsca. Wysłuchaliśmy. Zaczął opowiadać o "mocach" tego miejsca. O rytuałach mających się tu odgrywać. Był niezwykle grzeczny, nienachalny. Opowiadał z niezwykłym zaangażowaniem przekonaniem co do prawdy swoich słów. Pozwoliliśmy mu snuć opowieść, która jednak trochę zaczynała nużyć. Widział to w naszych oczach. Zaproponował pokazanie jednego z takich "źródeł mocy". Miało znajdować się nieopodal. Nie chcąc robić przykrości temu "nieszkodliwemu wariatowi" poszliśmy za nim. W końcu co się może stać. Zatrzymaliśmy się, zaczął opowiadać coś o tym jak ową moc można odczuwać - mrowienie, niektórzy jako podmuch gorącego powietrza... Poprosił o wyciągnięcie ręki nad jakimś obszarem i nie chcąc nic sugerować kazał nią zataczać kręgi. Pierwsza podeszła mama. Wyraz jej twarzy w pewnym momencie się zmienił... zdziwienie z niedowierzaniem malowało się na jej twarzy. Ja z ojcem mieliśmy chyba wtedy tą samą myśl w głowie - ot dała się naciągnąć jakiemuś hochsztaplerowi. Podszedł ojciec - z wyrazu drwiny... w podobny do tego który jeszcze moment temu był na obliczu mamy. Nie wytrzymałem. Podszedłem również. Wodząc ręką nagle poczułem... jakby gorące powietrze znad kaloryfera. Rozglądałem się za źródłem tego zjawiska. Nic nie znalazłem. Szukaliśmy potem innych podobnych temu miejsc. Kilka udało nam się odszukać.
Wróciliśmy do domu. W nocy miałem pomóc koledze w inwentaryzacji napojów. Przy liczeniu kilka butelek hoop coli zrobiło mi się "śliskich w ręku" i upadło. Eksplodowały. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem. Półtoralitrowe butelki napoju wybuchające po kontakcie z moimi dłońmi. Po trzeciej butelce kolega poprosił mnie bym jednak poszedł do domu:).
Wydarzenia z tego dnia zrewidowały trochę moje, i nie tylko moje, poglądy na temat otaczającej nas rzeczywistości. Ciągi równań to chyba za mało by opisać choćby w przybliżony sposób to co nam się niekiedy przydarza...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz