środa, 26 czerwca 2013

Martyrologia narodowa

Irytuje mnie temat "a jakie to z nas były zuchy, ale wszyscy zginęli". Bezustanne mitologizowanie naszych "osiągnieć narodowych" - tu tyle poległo, a tu tyle zamęczonych. Mam niekiedy wrażenie, że cała nasza historia to pasmo ginących ,dzielnych ludzi. Na logikę populacja powinna wymrzeć. Jakimś jednak cudem przetrwała. Więc chyba ci w mogiłach nie są najważniejszą częścią, bo historię tworzyli dalej ci, którzy jednak w nich się nazbyt wcześnie nie znaleźli. Jawi mi się taka ścieżka kariery historycznej - żyć niekoniecznie ciekawie, bez jakiś większych osiągnięć... ale pięknie, spektakularnie umrzeć (nawet z własnej głupoty). Szanuję poległych, walczących o dobro innych - pro publico bono:). Chylę czoło przed nimi, jednak dobrze pamiętać o przyczynach, które doprowadziły do takiego a nie innego rozwoju zdarzeń, bo często byli oni tylko ich ofiarami.
Sprawa ciągle poruszana, bulwersująca nas tak bardzo - pomordowanie polscy oficerowie których masowe mogiły odkryto pod koniec drugiej wojny światowej. Pomięta może ktoś o wojnie polsko-radzieckiej. O wielkiej bitwie warszawskiej? Trafiła wtedy do naszej niewoli wyjątkowo duża grupa jeńców - chyba ok 60 tys.  Bodajże sto kilka tysięcy jeńców znalazło się w Polsce jako zastępstwo naszych walk na wschodzie. Wróciło do domów tylko kilka. Źródła nasze jako przyczyny podają złą sytuację gospodarczą kraju, epidemie w obozach, głód, itd. Usłyszałem jednak opowieść człowieka, który był żołnierzem i w jednym z takich obozów pełnił służbę. Blisko końca swoich dni ludzie stają się bardziej szczerzy, i boją się już mało czego, np opinii innych. Mówił o zimie w tym obozie. Wieczorem zebrano na placu apelowym wszystkich jeńców. Każdemu dano gazetę. Kazano im się rozebrać, ubrania złożyć równo obok siebie. I mieli tam spać. Położyć się na gazecie i spać. Rankiem żywych było tylko kilku. Tak niektórzy nasi oficerowie radzili sobie z problemem jeńców. Nie dziwi mnie więc, dlaczego Rosjanie po wzięciu do niewoli naszych oficerów zrobili co zrobili. Po bożemu - oko za oko.
Chylę czoło przed katami i ofiarami, bo tak się ułożyło że w naszej  historii na zmianę byliśmy jednym i drugim. Niestety zamiast wyciągnąć rękę i powiedzieć - wybaczcie, nie byliśmy wcale lepsi - ciągle szukamy zwady. Zamiast żyć w zgodzie ciągle się wyżynamy. Może częściej powinniśmy się bić we własną pierś niż innym wypominać ich czyny... myślę że byłoby zdrowiej dla nas...i przyjemniej dla następnych pokoleń. Lepiej współpracować niż prać się po mordach przez całe wieki. Tylko czy nas na to stać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz